Na pewno z uwagi na to, że jest to jedna z bardziej wymagających tras w naszej okolicy i chyba jedyna, na której cyklicznie i aż dwa razy w roku organizowane są wyścigi. Opis trasy i zdjęcia kilku największych podbiegów znajdziecie w jednym z naszych poprzednich wpisów. Warto wziąć w nim udział również z uwagi na to, iż zawsze pojawi się tam kilku biegaczy z którymi będzie można powalczyć o podium, lepsze miejsce w kategorii lub własną życiówkę. Sam bieg jest darmowy i zawsze dobrze zorganizowany, przez miłych i uśmiechniętych ludzi. Głównym organizatorem biegu jest biegacz z dużym doświadczeniem dlatego dotychczas nie zabrakło wszystkich tych rzeczy, których każdy biegacz potrzebuje przed i po starcie.
Sam start bardzo mi się podobał. Na początku trochę zdziwiło mnie to, że nikt nie pcha się do przodu. Spodziewałem się tego, że kilka osób wystartuje i będę musiał od początku gonić czołówkę. Po kilku set metrach wolnego biegu nikt nie chciał jednak prowadzić, więc sam zrobiłem z siebie czołówkę i samotnie pędziłem do 4-5 km. Po tych kilku kilometrach samotnej wędrówki po jeszcze w miarę płaskich ścieżkach trasy Ronina dopadł mnie jednak Kaktus. To już drugi rok z rzędu, zmienia się tylko czas, który potrzebujemy aby się tam pojawić. W poprzednim roku wyprzedził mnie dokładnie w tym samym miejscu. Chyba ma taką taktykę i zaczyna bujać od 5 km, dając się wcześniej wszystkim wystrzelać ;) Choć dyszał mocniej ode mnie konkretnie parł do przodu. Chwile biegliśmy razem.
Nagle poczułem ostre kłucie po prawej stronie pod żebrami i nie wiedziałem jeszcze ile będzie mnie to kosztować. Od momentu, gdy chwyciła mnie kolka jeszcze chwile próbowałem utrzymać tempo. Próbuje walczyć z nią, uciskając bolące miejsce. Niestety nic nie pomagało. W końcu niechętnie odpuszczam, zwalniając tempo. Andrzej odskoczył, ja biegłem już wolniej. Kolka dalej nie dawała mi normalnie oddychać. Chwile patrzyłem jak Andrzej znika za kolejnymi zakrętami, a ja coraz bardziej poddawałem się i traciłem chęci do walki. Po jakimś czasie doszedł mnie Sebastian. To mnie trochę podirytowało, więc powoli parłem do przodu. Kolka jednak wygrywała więc zdecydowałem, aby się na chwile zatrzymać. Kilkukrotnie podrywałem się do walki, a że akurat byłem na serii kilku największych wzniesień po chwili kończyło się to kolejnym zatrzymaniem. Sebastian w końcu mnie minął zabierając mi drugie miejsce, na które tak ciężko do tej pory pracowałem.
Po chwili pojawił się również Paweł i chwile biegliśmy dalej razem. Gdy zobaczyłem go po raz pierwszy za plecami wydawało mi się, że przeleci koło mnie jak strzała. Temperatura tego dnia była idealna do biegu ale on chyba też miał już dość. Rzucił mi mobilizujące „dawaj” i po chwili odskoczył mi na kilkadziesiąt metrów. W tej chwili postanowiłem jeszcze raz zawalczyć. Przyspieszam, chwile biegnę za nim. Kilka min później razem wspinamy się na spaloną. Obaj z trudem oddychamy i odpychając kolana rękoma wspinamy się na górę. I to mi chyba pomogło. Kolka znikła, nie było po niej prawie śladu. Tylko pamięć tego co było przed chwilą. W końcu poczułem ulgę i trochę z ostrożnością zostawiając druha za plecami ruszyłem do przodu.
Biegnę chwilę i nic, kolka nie wraca. Co za ulga! Przyspieszam. Na następnych km poszło ładnie. Solidnie trzymałem tempo w okolicach 4:20, czasami nawet trochę poniżej 4. Przez chwile nawet dochodziłem Sebastiana ale on najwyraźniej bawił się kontrolując dzielący nas dystans. Nie było szans już go złapać. Przede mną ostatnia prosta z małym pagórkiem blisko hali. Wtedy poczułem, że mogę być jeszcze 3. Czułem że w nogach mam te wszystkie górki i to przesadzone na 2 km tempo ale jakoś udało mi się zmobilizować do mocniejszego biegu. Zwątpienie znikło, rzuciłem jeszcze okiem za plecy. Miałem tam niezłego rywala, który spokojnie mógłby docisnąć i przelecieć koło mnie blisko mety. Nie odpuściłem, biegnę. Przede mną zbieg, zakręt w lewo, ostatni podbieg gdzie widzę jeszcze zbiegającego już Sebastiana ale wiem, że nie mam szans już go dojść. Mimo wszystko wkładam wszystko co mam w podbieg, mocno pracując rękoma. Przede mną ostatni zbieg, ostatni zakręt w lewo koło hali i widzę koniec! Ostatnie metry do mety. Wpadam na nią wszyscy uśmiechnięci gratulują mi trzeciego miejsca, zapraszają na ciepły posiłek. Opieram ręce o kolana, z trudem łapie oddech ale już wiem, że za rok na pewno tu wrócę :)
A jaką cenę trzeba zapłacić za 3 miejsce w biegu Ronin Race+? W moim przypadku jest to obite podudzie, przy próbie lądowania na śliskim mostku z drewnianych palet. Obdarte kolano podczas przekraczania chyboczącej się kładki nad strumykiem i w końcu urażona duma, gdy na 6-7 kilometrze zmuszony przez klującą kolkę, musiałem się kilkukrotnie zatrzymać. Wiedziałem, że oddam tym samym kilkuset metrowa przewagę i 2 miejsce biegnącemu za mną Sebastianowi. Myślę, że wiem już co zrobiłem źle i dlaczego tak łatwo oddałem drugie miejsce. Na pewno zabrakło siły i nad tym muszę popracować. Start też nie był najlepszy. Trochę za szybki. Wyciągnąłem już już jednak wnioski na przyszłość i postaram się tego błędu szybko nie powtórzyć. Nie warto jednak płakać nad straconym drugim miejscem. Zyskałem coś cenniejszego, wiedzę i czas skupić się na przyszłych treningach i startach.
Ktoś mógłby zapytać, czy było warto? Bez wahania odpowiem oczywiście! Radość z podium jest zawsze ogromna, wiedząc że pokonało się kilku równie ciężko trenujących biegaczy.