Tak to już w życiu jest, że lubimy uczyć się na własnych błędach. Patrząc na to co przytrafiło mi się ostatnio wnioskuję, iż pewnie każdy z nas ambitnych biegaczy w końcu przesadza w realizacji własnych środków treningowych. Mnie udało się przez około 2 lata biegać bez większych kontuzji, które wyłączyłyby mnie z biegania na więcej niż 2-3 dni. Taki właśnie okres z uwagi na mały wpływ na wypracowaną formę jestem jeszcze w stanie przełknąć. Nadszedł jednak ten dzień, w którym przesadziłem i okazało się, że moje szanse na kolejne zasznurowanie butów do biegu są małe. Wiedziałem co zrobiłem źle i zrozumiałem, że muszę poszukać pomocy. Tak też zrobiłem. Pewnie w wyniku szczęścia po kilku badaniach i wizytach u lokalnych specjalistów (ortopeda, rehabilitant) udało się wymyślić plan działania. Jeśli biegacie, znacie to uczucie bezsilność, wkurzenie bo uciekają kolejne zaplanowane treningi. Kolejne badania (rtg, usg, zabiegi rehabilitacyjne), kolejne konsultacje i brak perspektyw na to kiedy można będzie wskoczyć w buty na choćby na mały kilometr na bieżni w pobliskiej siłowni.
Tygodnie mijały a ja wciąż nie mogłem przebiec się żadną z moich ulubionych tras. Przyznaje, że próbowałem ale po kilku kilometrach w ślimaczym tempie ból powracał więc postanowiłem zadziałać inaczej. Na początku spokojnie na rowerze, przeplatając to od czasu naszym lokalnym basenem. Dorzuciłem automasaże a rozciąganie, które i tak zawsze robiłem podwoiłem i starałem się traktować tak poważnie jak poważnie traktowałem swoje treningi. Bieganie towarzyszyło mi 3-4 razy w tygodniu przez ostatnie lata wiec wszystko tylko po to, aby nie zwariować a wypracowanej formy łatwo nie oddać. Bez zmian nie mogła również zostać dieta, w końcu odpadło mi kilkaset kalorii, które przepalałem w trakcie biegu. I tu przy częstej kontroli wagi udało się zrobić postępy. Patrząc na wagę dzisiaj trochę jej przybyło ale nie jest to coś czym muszę się martwić. W przyszłych planach mam przecież długie wycieczki biegowe, które pozwolą pozbyć mi się niepotrzebnego balastu.
W końcu po tygodniach niemocy, smarowania maściami, zabiegach rehabilitacyjnych nadszedł ten dzień, w którym po symbolicznym kilometrze nic mnie nie bolało. Wciąż czułem się jak sztywna kukła ale pojawiła się ulga że jednak dam rade z tego wyjść. Niestety w głowie wciąż coś pozostawało. Z każdym krokiem myślałem „pewnie zaraz wróci”, „jak przyspieszę znowu będzie bolało”. Na pewno mieliście to samo. Postanowiłem więc nie przerywać, z mądrym jednak założeniem, że jak tylko coś zacznie się dziać grzecznie pójdę do domu. W ten dzień spokojnym tempem udało mi się zrobić około 7 km. W kolejnych tygodniach z trochę dłuższymi przerwami na odpoczynek (2-3 dni) robiłem trasami leśnymi swoje pierwsze od dłuższego czasu a zarazem kolejne upragnione kilometry.
Dzisiaj bogatszy o wiedzę o tym jak mogę się łatwo uszkodzić trenując ponad moje siły chciałem podzielić się z Wami moimi przemyśleniami oraz trasami, które pomogły mi stanąć na nogi. Pierwszą z nich jest trasa biegowa w pobliżu Miejskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji w Zielonej Górze oznaczona kolorem żółtym (link). Mimo aktualnych temperatur zachęcam Was do przebieżek właśnie w tym miejscu. Do zobaczenia na trasie!
A jakie kontuzje Wam udało się wyleczyć? Jak sobie z nimi poradziliście? Dajcie znać w komentarzach poniżej.